czwartek, 28 marca 2013


Dziecko po podstawówce musi iść do gimnazjum, bo ciągle obejmuje je obowiązek szkolny.
Gimnazjum rejonowe musi mieć dla tego dziecka miejsce, bo dziecko do gimnazjum iść musi.
Po co więc egzamin 6-klasisty?
Przecież nawet z wynikiem 0/40 punktów dziecko i tak pójdzie do gimnazjum.
W mniejszych miejscowościach być może nie ma to znaczenia.
W dużych miastach zaczyna się robić z rekrutacji patologia: wyśrubowane wymagania punktowe, dodatkowe egzaminy, zwane „testami predyspozycji”, a będące najzwyklejszymi sprawdzianami kompetencji (może za wyjątkiem tych językowych, bo w nich naprawdę trzeba mieć otartą głowę…), przemeldowania dzieci do babć, wujków, pociotków, znajomych…
Szkoły lepsze, gorsze, najlepsze i „włączające” skoro już nie znaleziono innego określenia.
 I po co to wszystko?
Bezsensowne szatkowanie nauki przygotowaniami do kolejnych testowych egzaminów. Rywalizacyjne nastawienie… wyścig małych szczurków. Nie ma integracji, jest konkurencja. Wołamy o empatię, po co? Przecież chodzi o to, żeby być lepszym, zdobyć więcej punktów niż koleś z ławki obok, więc pomaganie słabszym się nie opłaca. Koledzy ze szkoły na drugim końcu miasta? A co tam, w domu czeka lepszy, wirtualny świat.
Kiedy dowiadujesz się, że mieszkasz  w rejonie gimnazjum „włączającego”, zaczynasz się zastanawiać, czy takie gimnazjum na pewno powinno być szkołą rejonową? Czy twoje dziecko naprawdę wymaga „włączania”, czy może lepsza będzie szkoła, w okolicy której nie zamyka się sklepów w czasie przerw, a nauczyciele są zajęci nauczaniem, a nie „włączaniem”?
I choć nie bardzo tego chcesz, zaczynasz liczyć punkty, zatrudniasz korepetytora albo siadasz z dzieckiem na testami. Tracicie czas, energię, dobry humor i rodzinne wyjście na spacer…


środa, 20 marca 2013



„Spełniły się wszystkie moje marzenia”
Piękne słowa o poranku.
Mój dzień zaczął się energizerem z Biedronki. Tani kop, gdy nic się nie chce. Na dworze buro. W piekarni zepsuta maszyna do krojenia chleba i wspominki, że kiedyś było dobrze, jak się chleb kupiło… W osiedlowym sklepie długa kolejka. „Jest chleb?” „Jest, z nocy.” „Z listopadowej chyba” – mówił mój dziadek. A i tak dobrze, że chleb był. Można go było odświeżyć w gorącej parze…
A dziś? Niby wszystko jest, ale…
„Spełniły się moje marzenia” powiedział sąsiad, którego nie widziałam blisko rok. Wyjechał. I żyje jak człowiek. W wynajętym mieszkaniu, w suterenie, ale z trawnikiem za oknem i z drzewami dookoła. I z wiatą przed wejściem, w której można rozpalić grilla nawet w deszczowy dzień. Praca straszna: opieka nad ludźmi wybudzonymi ze śpiączki. 10 – 12 pacjentów dziennie. Z rurkami po tracheotomii. Z pieluchami. Z kroplówkami. Starymi. Bez nadziei na poprawę. Strasznie, ale widok konta po wypłacie dodaje nowych sił. Za chwilę podwyżka. I wszystkie długi w kraju już spłacone. Po ledwie 9 miesiącach. A bank proponuje kredyt na zbudowanie własnego domu. Rodziców będzie można zabrać z dala od tej szarzyzny – zobaczą jak tam jest i już na pewno nie będą chcieli wrócić… „I rower nowy kupiłem, za 200 euro, przeceniony z 600, piękny. Tutaj nigdy nie mógłbym sobie na taki pozwolić. Spełniły się wszystkie moje marzenia…”

wtorek, 19 marca 2013


I znowu zima…

Egzaminy trwają. Fikcja pod tytułem „testy predyspozycji”.

Gościowi, który wymyślił gimnazja, urwałabym jaja.

Córka zapytała: „A jeśli to kobieta?” Hmm… Wyrwałabym jej jajniki…


niedziela, 17 marca 2013




Zaczynamy grę w liczby… 10, 1, 48, 49, 14 a może 29… Do zdobycia max 140, ale to nieosiągalne dla większości. Czy w tym roku 104 wystarczy? I czy tyle uda się zdobyć?
Jutro do wyrwania 10, pojutrze kolejne 10, a w środę aż 20. W kwietniu polowanie na 40.
Kto wymyślił, że 12-latki już mają wiedzieć?
Kto wymyślił tę szaloną, gimnazjalną ruletkę?