Na raz. Dla czystej rozrywki. Obejrzeliśmy w 3D (dzięki za Bueno Czwartki) i bawiliśmy się znakomicie. Nie sposób uniknąć porównań do "Facetów w czerni" - bo podobieństwo jest i to zamierzone. Jest 2 skontrastowanych agentów R.I.P.D. (czyli Rest In Peace Department), a do przypilnowania, zamiast kosmitów, niepokorni zmarli, którzy knują coś bardzo niedobrego. Akcja prosta, dowcip niewysublimowany, efekty barwne i widowiskowe, szczególnie w 3D (świetna scena śmierci Nicka i nie chodzi mi o zatrzymany ogień, wybuch, strzał z pistoletu, ale o przelot obok samolotu - scena z jajem). Główni bohaterowie sympatyczni, zagrani z dystansem (Jeff Bridges niemal karykaturalny, ale widać, że to zamierzone, więc przekonujące), Kevin Bacon jak zawsze stosownie demoniczny, ale w każdym wejściu rozkładała mnie Procter zagrana przez Mary-Louise Parker. Ten film to niewymagająca rozrywka bez aspiracji do bycia superprodukcją komediową.
R.I.P.D. Agenci z zaświatów R.I.P.D. reżyseria: Robert Schwentke scenariusz: Phil Hay, Matt Manfredi zdjęcia: Alwin H. Kuchler muzyka: Christophe Beck Dystrybutor: UIP Premiery kinowe: Polska: 09 sierpnia 2013; USA: 19 lipca 2013; Świat: 17 lipca 2013
obsada: Jeff Bridges - Roy Pulsipher Ryan Reynolds - Nick Walker Kevin Bacon - Bobby Hayes Mary-Louise Parker - Procter Stephanie Szostak - Julia Marisa Miller - Avatar Roya James Hong - Avatar Nicka
Pomysł stary jak "Wehikuł czasu" Wellsa. Ziemia głodująca, brudna, przeludniona... Właściwie nie do życia. A nad nią, na orbicie, niemal raj - Elizjum. Ludzie tam zdrowi, piękni i młodzi, taplają się w basenach, uzdrawiają i upiększają w kapsułach medycznych, które bzzzzt i mogą nawet naprawić dziurę w twarzy. Żyją sobie obywatele wśród zieleni obsługiwani przez roboty produkowane na Ziemi przez nie-obywateli. Bohater filmu Max, grany całkiem przyzwoicie przez Matta Damona, wegetuje na Ziemi, marząc o Elizjum. Poddawany jest robo-policyjnej kotroli, wizytuje robo-kuratora (zresztą to najlepsza scena filmu...), i pracuje w firmie produkującej różne robo-... Kapitalizm z bardzo nieludzką twarzą powoduje, że Max zostaje śmiertelnie napromieniowany, co czyni wycieczkę na Elizjum niezbędną. Generalnie tu zaczyna się kicha i popłuczyny. Jest dawna ukochana Freya, jej śmiertelnie chora córka, jest wredny kapitalista, chora z żądzy władzy sekretarz obrony Elizjum (Jodie Foster, bardzo wredna w tej roli), byle jaki prezydent tegoż Elizjum i uśpiony agent, ześwirowany, psychopatyczny Kruger. Są wybuchy, walki na miecze, noże, różnego rodzaju broń palną i wręcz. Ludzie są uśmiercani na różne bardziej i mniej widowiskowe bądź obrzydliwe sposoby. Być może to właśnie przekona niektórych do obejrzenia filmu, ale pod tymi pozorami widowiskowego esefa kryje się pustka. Postaci są nudne i byle jakie. Fabuła nielogiczna i miałka. Niby zaplanowany happy end, przemiana bohatera, ostateczne poświącenie, ale czy przekonujące? Wcale. Pozostał mi niesmak... Córka pięknie podsumowała: "w tym filmie pokonali logikę".
Elizjum Elysium produkcja: USA premiera: 16 sierpnia 2013 (Polska) 7 sierpnia 2013 (świat) reżyseria: Neill Blomkamp scenariusz: Neill Blomkamp muzyka: Ryan Amon zdjęcia: Trent Opaloch dystrybucja: United International Pictures Sp z o.o. obsada: Matt Damon - Max Jodie Foster - Delacourt Sharlto Copley - Kruger Alice Braga - Frey Diego Luna - Julio Wagner Moura - Spider William Fichtner - John Carlyle Brandon Auret - Drake
Dziś Windsor jako danie główne. Obczytałyśmy oficjalną stronę i ruszyłyśmy oglądać królewski zamek.
Mamusia miała świetny pomysł, żeby zaparkować w Eton - parkingi tam są nieco tańsze, a droga do samego zamku taka sama niż z okolicznych winsorskich parkingów - pieszym mostem przez Tamizę.
Bez żadnych wątpliwości kot (a nawet koty) Schrödingera. Ładniutko oddana idea w 126 rocznicę urodzin fizyka. Poważniej w Wikipedii i prościej w gazeta.pl. A ostatnio Mąż uraczył mnie informacją, że wyjął ze skrzynki list do mnie przez otwór do wsuwania korespondencji, defasonując tenże list i być może uszkadzając zawartość w nie wiadomo jakim stopniu, po czym napisał do mnie: "Można założyć, że w co najmniej jednym ze stanów kwantowych zawartość jest nienaruszona". Czysty Schrödinger ;)
...odwiedziłyśmy polski kościół w Reading. Polaków tu mnóstwo. Co chwilę słychać ojczystą mowę, a w Primarku i różnego rodzaju Poundlandach 80% klientów to Polacy.
Polska Parafia p.w. Najświętszego Serca Pana Jezusa wydaje się całkiem aktywna, choć wiernych na mszy za dużo nie było, ale ponieważ są 3 msze w każdą niedzielę, pewnie sa potrzebne...
Kościół bardzo ładny, z pięknie oczyszczonego kamienia. Lubię witraże, a tu były naprawdę ładne:
I jeszcze bardzo przerażający gargulec. Albo rzygacz.
Co za dziki kraj... Jedziesz sobie spokojnie, dojeżdżasz do Calais, wjeżdżasz na prom, a potem "drive on left". Ni z tego ni z owego zaczynasz lubić lewoskręty, a nerwowo reagujesz, kiedy Andrzej beznamiętnym głosem mówi "za 300 metrów skręć w prawo, skręć w prawo". Tym bardziej nerwowo, że na gościnnych występach za kółkiem cudzego samochodu pod czujnym i krytycznym wzrokiem właściciela naprawdę trudno się zrelaksować.
Na motorwayu nie uświadczysz stacji benzynowej, a tablice z kilometrami do interesujących Cię miejscowości są starannie ukryte w bujnej zieleni. Radary co 500 metrów. Andrzej już nawet przestaje piskać. Kierowcy jaką dość grzecznie, ale jak się wyprzedzają trzy ciężarówki, robi się wesoło. A ronda? Co chwilę rondo. Jak nie ma kępy drzew pośrodku skrzyżowania, to przynajmniej krzaczory, albo chociaż trawniczek. Ale kiedy Andrzej powiedział "na rondzie jedź prosto, drugi zjazd", a ja zobaczyłam białe kółko o średnicy może pół metra, nie mogłam wyjść z podziwu. Szczerze mówiąc pierwszego takiego w ogóle nie zauważyłam. Przejechałam i zastanawiałam się "gdzież to rondo? może Andrzej ma złe informcje..." Niestety kierowcy nie lubią chyba tych z kontynentu, bo co chwilę ktoś trąbi. Szczególnie, gdy zastosuję się do jakichś dziwnie ustawionych świateł. A światła poustawiane są naprawdę przedziwnie. Z prawa, lewa, pośrodku. Niektóre są ożaluzjowane. Przyzwyczajona do istotnych informacji po mojej prawej stronie, nerwowo reaguję na czerwone światło, które wyrasta mi nagle w samym środku prawoskrętu. Przez te kilka dni na szczęście tylko raz zdarzyło mi się, że zastanawiałam się, czemu facet z przeciwka tak konsekwentnie grzeje pod prąd. Córka i Mamusia wrzasnęły: "zjedź na lewo!" i sytuacja została opanowana. No i raz przeraziłam, na szczęście nie śmiertelnie, starszych państwa, którzy spokojnie skręcali sobie w lewo, a ja sądziłam, że pas, na który mieli wjechać, służy do skrętu w prawo. Byliśmy na ostrym kursie kolizyjnym. Mało nie poobrywaliśmy sobie lusterek i wyraźnie widziałam, przerażenie w oczach pasażerki brytyjskiego kierowcy. Mam nadzieję nie mieć więcej takich przygód... Czy nie byłoby prościej, gdyby Anglicy dostosowali się do całej Europy?! ;-)
Uwielbiam skandynawskie kryminały. Podoba mi się klimat, a w przypadku "Lekarza..." tło: wyspa wygnania dla młodego lekarza - epileptyka, któremu na sumieniu ciąży śmierć malutkiej pacjentki. Akcja toczy się powoli, a postaci są zdecydowanie ciekawsze niż kryminalna intryga. Szczerze polecam. Christer Mjåset Lekarz, który wiedział za dużo tytuł oryginału: Legen som visste for mye przekład: Dorota Polska Smak Słowa, Sopot, październik 2011 seria: Mroczy Zaułek