czwartek, 8 sierpnia 2013

lewą stroną drogi

Co za dziki kraj... Jedziesz sobie spokojnie, dojeżdżasz do Calais, wjeżdżasz na prom, a potem "drive on left". Ni z tego ni z owego zaczynasz lubić lewoskręty, a nerwowo reagujesz, kiedy Andrzej beznamiętnym głosem mówi "za 300 metrów skręć w prawo, skręć w prawo". Tym bardziej nerwowo, że na gościnnych występach za kółkiem cudzego samochodu pod czujnym i krytycznym wzrokiem właściciela naprawdę trudno się zrelaksować.


Na motorwayu nie uświadczysz stacji benzynowej, a tablice z kilometrami do interesujących Cię miejscowości są starannie ukryte w bujnej zieleni.
Radary co 500 metrów. Andrzej już nawet przestaje piskać. Kierowcy jaką dość grzecznie, ale jak się wyprzedzają trzy ciężarówki, robi się wesoło.
A ronda? Co chwilę rondo. Jak nie ma kępy drzew pośrodku skrzyżowania, to przynajmniej krzaczory, albo chociaż trawniczek. Ale kiedy Andrzej powiedział "na rondzie jedź prosto, drugi zjazd", a ja zobaczyłam białe kółko o średnicy może pół metra, nie mogłam wyjść z podziwu. Szczerze mówiąc pierwszego takiego w ogóle nie zauważyłam. Przejechałam i zastanawiałam się "gdzież to rondo? może Andrzej ma złe informcje..."
Niestety kierowcy nie lubią chyba tych z kontynentu, bo co chwilę ktoś trąbi. Szczególnie, gdy zastosuję się do jakichś dziwnie ustawionych świateł. A światła poustawiane są naprawdę przedziwnie. Z prawa, lewa, pośrodku. Niektóre są ożaluzjowane. Przyzwyczajona do istotnych informacji po mojej prawej stronie, nerwowo reaguję na czerwone światło, które wyrasta mi nagle w samym środku prawoskrętu.
Przez te kilka dni na szczęście tylko raz zdarzyło mi się, że zastanawiałam się, czemu facet z przeciwka tak konsekwentnie grzeje pod prąd. Córka i Mamusia wrzasnęły: "zjedź na lewo!" i sytuacja została opanowana.
No i raz przeraziłam, na szczęście nie śmiertelnie, starszych państwa, którzy spokojnie skręcali sobie w lewo, a ja sądziłam, że pas, na który mieli wjechać, służy do skrętu w prawo. Byliśmy na ostrym kursie kolizyjnym. Mało nie poobrywaliśmy sobie lusterek i wyraźnie widziałam, przerażenie w oczach pasażerki brytyjskiego kierowcy.
Mam nadzieję nie mieć więcej takich przygód...
Czy nie byłoby prościej, gdyby Anglicy dostosowali się do całej Europy?! ;-)




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz