Uff... wreszcie za mną. Jakoś tak trzy tygodnie męczyłam się z "Tonącą dziewczyną". Nie, żeby to bardzo zła książka była. Nie jest też specjalnie trudna. Za to jest ciężka, wręcz przytłaczająca. Zarówno opisana w niej jawa jak i sen mąją nieprzyjemny posmak koszmaru, więc niełatwo się w nich zanurzyć. Szaleństwo wyziera z każdej strony - nieuładzone, nieprzyjemne, odrażające, przerażające, ale momentami niepokojąco logiczne
Daty, cytaty, wizje, magia, zaklęcia, sny, obrazy, syreny, wilk(ołak)i , homary, wodorosty, ptaki, nieokreślone... i jeszcze kawałeczki codziennej normalności wymieszane w schizofrenicznym umyśle bohaterki (autorki?), podane z sugestią, że szaleństwo jest zaraźliwe. Brrr...
Reporterskie niemal życiorysy i twórczość fikcyjnych Saltonstalla i Perraulta wzbudziły mój szacunek, a ich wkomponowanie w nasilający się epizod psychotyczny, o dziwo, dodało (o)powieści wiarygodności. Podobnie jak poszukiwanie lipcowej/listopadowej i prawdziwej Evy. Niestety zakończenie wywołało refleksję: po cholorę przeczytałam autoterapeutyczny wytwór schizofreniczki? Czy po to by przypomnieć sobie, że pamięć jest twórcza, a nie odtwórcza i trzeba się pogodzić z nierozróżnialnością prawdy i faktów? Może.
Tym niemniej, nie żałuję lektury, a książka pozostaje na półce.
Caitlín R. Kiernan
Tonąca dziewczyna
tyt. oryginału: The Drowning Girl: A Memoir
przekład: Paulina Braiter
Wydawnictwo MAG, styczeń 2014
seria: Uczta Wyobraźni
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz