Mówi mi dziś Córka, że negocjowała z wuefistą ocenę na
koniec roku. Zaliczyła na 6 jakiś zaległy sprawdzian, chciała poprawić coś, co
jej nie poszło… Usłyszała jednak, żeby sobie odpuściła, bo nawet jak poprawi,
6ki na koniec roku nie dostanie. A dlaczego? Bo to byłoby nie fair względem
klasy VIa…
Osłupiałam. Może coś ze mną jest nie tak, ale oczekiwałabym
innego wyjaśniania… Że oceny nie wskazują na 6kę, że nie zaangażowała się w
organizację turnieju szachowego w szkole, że… no nie wiem… Ale że byłoby to nie
fair względem uczennic innej klasy?!
Padł jeszcze jeden argument: nie brała udziału w zawodach.
Niestety to nauczyciel wyznaczał osoby startujące. I zawsze pomijał uczennice z
klasy Córki. Czyż to było fair względem klasy VIb?
To że Córka była w ścisłej czołówce w szkolnych zawodach
strzeleckich (zdaje się, że nawet je wygrała), oczywiście nie ma wpływu na
ocenę. Że w strzeleckich zawodach międzyszkolnych, strzelała całkiem
przyzwoicie i przyczyniła się do zajęcia przez szkołę I miejsca, też zostało
zapomniane. Że razem z nauczycielem w-f pojechała na międzyszkolny drużynowy
turniej szachowy (całkiem przyzwoite miejsce i o włos od awansu do strefówki),
to już w ogóle pogrzebane w niepamięci… A na basenie w czasie szkolnych zawodów
pływackich, pewnie tylko nogi moczyła w wodzie. Niestety do tamtych zawodów
zgłosiła się sama, bez namaszczenia przez nauczyciela w-f.
Córka sportsmenką nie jest, to prawda. 5ka to piękna ocena,
choć trochę głupio rujnuje średnią ;) i nie burzyłabym się, gdyby nie
kretyńskie wyjaśnienie.
Niestety dość grzeczna 12-latka nie ma raczej szans w
dyskusji z 50-lenim nauczycielem, który faworyzuje jednych, a dyskryminuje
innych… I co? Pójdę do szkoły, poproszę, żeby mi wyjaśnił, dlaczego klasa VIa przejmuje
się ocenami mojej Córki i dlaczego nauczyciel stoi na straży ich poczucia
sprawiedliwości? Znowu wyjdzie, że jestem roszczeniową pieniaczką...
W ubiegłym roku zaniosłam do szkoły wyróżnienia i dyplomy
Córki (szkoła wystąpiła dla niej o stypendium za wyniki w nauce, więc potrzebna
była podkładka). Ktoś się zdziwił, że tyle tego jest, a dyrektor natychmiast
odpalił „bo mama dziecko ciśnie”. Super: niektórzy rodzice „wspierają”, „stymulują”,
„umożliwiają rozwój”, ale dyrektor – polonista wolał powiedzieć „ciśnie”. Córka
się prawie rozpłakała. „Czemu on tak powiedział? Przecież to moje dyplomy. Ja
sama na nie zapracowałam”…
Nie martw się Córko. Z ulgą pożegnamy tę szkołę,
nauczycieli, dyrektora, szkolną pedagog… A oni z ulgą pożegnają mnie :-D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz