wtorek, 4 czerwca 2013

7 razy dziś



Sam jest niemal modelową nastolatką – mającą absolutne przekonanie o swojej wyższości nad dorosłymi, w szczególności rodzicami własnymi i cudzymi, i doskonale konformistyczną w grupie przyjaciółek, irytująco chichotliwych bogatych popularsek w małomiasteczkowym amerykańskim liceum.  Bohaterka jest samolubna, bezmyślna i okrutna w dążeniu do pozostania na szczycie listy popularności w szkole. Nie gra pierwszych skrzypiec w niesympatycznym kwartecie – ulega niszczycielskiej dyktaturze Lindsay. Nie wiadomo dlaczego spotyka się z Robem, który intelektualnie ani mentalnie nie wyrósł poza piaskownicę. Jedyną sympatycznie zarysowaną postacią w szkolnej menażerii, z którą Sam wchodzi (lub nie) w relacje jest Kent, tak dojrzały, że aż niewiarygodny.

Książka zaczyna się źle i trudno mówić o szczęśliwym zakończeniu. Konstruując akcję autorka powołuje się na „Dzień Świstaka”, przeprowadzając swoją bohaterkę przez zaprzeczenie, bunt, smutek, akceptację i próby poukładania rzeczywistości. Nie jestem przekonana, czy to czemuś służy, czy ma coś pokazać, do czegoś doprowadzić. Postać Juliet, która być może miała być zalążkiem ewolucji Samathy, jest zbyt papierowa, a interakcje zbyt słabe i mgliste, by katalizować cokolwiek. Zamysł wątpliwy, więc i osiągnięcie celu nie jest wcale pewne.

Ale siedem razy przeżyty ostatni dzień życia coś w sobie ma. Na pewno spodobały mi się obrazki z codziennego rodzinnego życia, które zapatrzona w siebie nastolatka zaczęła dostrzegać. Spodobał mi się absurdalnie dojrzały Kent i pełna uśmiechów Izzy. I w końcu spodobała mi się sama Sam sprzed wejścia do szkolnych elit.

Lauren Oliver
"7 razy dziś"
tytuł oryginału: Before I Fall
tłumaczenie: Mateusz Borowski
Wydawnictwo Otwarte, Kraków 2011



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz