wtorek, 30 września 2014

szkoła, szkoła... ach to ty...

Wczoraj Córka zażądała napisania zgody na wyjazd na wycieczkę. Sprawa wycieczki była mi znana, ponieważ Córka wcześniej przyniosła informację, że wyjazd się szykuje, potem pojawił się jakiś konkretny termin, nawet koszty...  I wczoraj późnym wieczorem nagle żądanie: daj zgodę, bo pani powiedziała, że bez zgody nie pojedziemy. No jasne, zgoda musi być. Wszak mówimy o gimnazjalistach, jakby nie było niedorosłych jeszcze osobach. No to rzuciłam się do Librusa, ponieważ zgodnie z ustaleniami i przyjętą w ubiegłym roku procedurą, tam powinny znajdować się informacje istotne dla rodziców: a to kto np. jest organizatorem wspomnianej wycieczki, potwierdzenie terminów i kosztów, wstępny program... i takie tam różne. Okazało się, że chyba dziwactwem z mojej strony jest wymaganie od szkoły informacji dokąd i czym zabiera moje dziecko poza teren szkoły, bo niczego w oficjalnym, uzgodnionym kanale komunikacyjnym nie znalazłam. Córka prawie się rozpłakała, kiedy dostała kartkę zaczynającą się od słów "wyrażę zgodę na wyjazd... pod warunkiem otrzymania informacji..."
To skontrastujmy to z inną sytuacją: Córka nie uczestniczy ani w lekcjach religii, ani etyki. Rozporządzenie MEN pozwala na takie rozwiązanie. W ubiegłym roku złożyłam stosowne deklaracje - wprawdzie rozporządzenie wyraźnie stanowi, że lekcje te są organizowane na wniosek rodziców/opiekunów, więc jeżeli nie wniosłam ani o religię, ani o etykę, moje dziecko nie będzie na te zajęcia uczęszczać, ale ponieważ szkoła jest duża i musi się organizacyjnie ogarnąć, machnęłam ręką i poinformowałam szkołę, że ani to, ani to nas nie interesuje. Jednocześnie krótką piłką załatwiłam u dyrektorki, że kiedy religia/etyka jest pomiędzy innymi zajęciami, Młoda spędzi ten czas w bibliotece, a kiedy jest na ostatniej/pierwszej, będzie po prostu wychodziła do domu, czy przychodziła później. Na zebraniu w tym roku zapytałam, czy w powyższej sprawie ubiegłoroczne ustalenia obowiązują, czy też są potrzebne nowe papierki. Dowiedziałam się, że wszystko jest ważne, nie trzeba nic więcej robić.
No i zaczęły się schody, bo okazało się, że do biblioteki Córka nie ma wstępu dopóki nie przyniesie świcha, że jest ZWOLNIONA z religii/etyki. Świcha nie dostanie, bo ja muszę napisać PODANIE, że ona na te zajęcia nie uczęszcza. Wyjść za szkoły nie może, bo musi godzinę spędzić bezproduktywnie w czytelni (w której zresztą nie może być, bo... i kółeczko się zamknęło). Na maksa wkurzona poleciałam z oświadczeniem do szkoły. Dodatkowo dołączyłam (o, ja głupia!) prośbę o wyłącznie godzin religii/etyki z kontroli frekwencji i zgodę na wcześniejsze wyjście ze szkoły. Dyrekcja odpowiedziała mi przez wychowawcę: "nie". Zapytałam grzecznie: "a dlaczego?" i ze zdumieniem przeczytałam: "Pani Dyrektor uzasadniła swoją odpowiedź tym, iż ucznia obowiązuje konkretna ilość godzin lekcyjnych  w tygodniu, co oznacza, że jeżeli dziecko nie uczęszcza na daną lekcje, ma ono obowiązek przebywania w szkole." Eee...?! Rozporządzenie określa ilość godzin religii w szkole na 2 godziny w tygodniu (gorzej traktowana jest fizyka, chemia, biologi i geografia), nie określa natomiast ilości godzin etyki: "Tygodniowy wymiar godzin etyki ustala dyrektor szkoły". Poza tym ani religia, ani etyka nie są przedmiotami obowiązkowymi, a więc nie mają prawa być w siatce godzin obowiązkowych. Bleee... No to poszłam na rozmowę z panią dyrektor i usłyszałam, że szkoła ma przez to rozporządzenie nałożony obowiązek zapewnienia możliwości bezpiecznego spędzenia czasu w szkole. No to ja na to, że dziękuję za tę możliwość, de facto moje dziecko zdąży obrócić do domu nawet na drugie śniadanie i nie musi marnować czasu w bibliotece. Ustaliłyśmy, że jednak młoda będzie wychodziła ze szkoły - zobaczymy jak zostanie to zrealizowane, bo wychowawczyni była mocno zdziwiona rozwiązaniem... Ale wszystko w imię bezpieczeństwa nieletnich.
Inny obrazek: W ubiegłym roku uczniowie byli na lodowisku, konieczny był dojazd przez pół miasta. Musiałam dać zgodę na wyjście oraz samodzielny powrót. Cóż się okazało? Otóż nauczyciel na lodowisko młodzież przywiózł, pozostawił towarzystwo jakiemuś enigmatycznemu trenerowi, który po zajęciach, zgodnie przecież z papierkiem od rodziców, puścił watahę samopas.
Z kolei poprzednia wycieczka - ciekawe, że tylko dla mnie było coś nie tak w komunikacji - zaczęła się dla mnie tak, że wydzwaniałam do organizatora, a następnie do właścicielki biura organizującego wyjazd, w końcu do recepcji schroniska, właścicielki schroniska, i ostatecznie do (uwaga!) kucharek w schronisku, bo Młoda jest alergiczką i nie wszystko może jeść. Wszystko dlatego, że wydawało mi się, że organizując kilkudniowy wyjazd, opiekunowie nie zaniedbają opieki i prób zapewnienia bezpieczeństwa wychowankom. Już pomijam, że informacja ograniczyła się wklejenia linku do strony organizatora z zaznaczeniem, którą to z rozrywek młodzież wybrała. Koszty zmieniały się aż do dnia wyjazdu. Umowa między organizatorem a wychowawczynią była żałosna: nie określała żadnych zobowiązań organizatora, ramowego programu, a była jedynie zobowiązaniem poniesienia kosztów.

Więc jak: bezpieczeństwo i pełna kontrola, kiedy instytucji to pasuje i pełny luz, kiedy trzeba coś w kierunku zapewnienia bezpieczeństwa i kontroli zrobić?
Dlaczego rodzice godzą się z arogancją szkolnych instytucji?
Ano godzą się, bo szybko dostają etykietkę wichrzycieli i roszczeniowców. Boją się na dodatek, że ich działania odbiją się na dziecku.

Dla zainteresowanych:
* rozporządzenie MEN w sprawie religii w szkole
* kilka poprawek: *, *, *.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz