Poszło łatwiej niż myślałam. Najwyraźniej Calibre ma stosowny mechanizm do konwersji w wersji, którą zainstalowałam...
Po co w ogóle konwertować plik, skoro kindelek radzi sobie z odczytywaniem pdf-ów? Specjalnie załadowałam opowiadanie w pierwotnym formacie, bo obraz mówi więcej niż słowa. Po lewej stronie pdf, po prawej wynik czynności opisanych poniżej.
Pierwotny plik można czytać, ale po co się tak męczyć, skoro konwersja trwa minutę, a komfort czytania rośnie nieporównywalnie.
Zaczęłam standardowo, czyli od dodania opowiadania w pdf-ie do biblioteki Calibre:
Po kliknięciu "konwertuj książki" stało się jasne, że narzędzie do konwersji pdf-a jest:
Opowiadanie nie miało okładki w pliku, więc dodałam ją korzystając ze strony autora, ale oczywiście okładka mogła być dowolną grafiką.
W efekcie do pliku mobi trafił obrazek, stając się okładką książki.
Trochę się bałam, że pdf będzie mi się plątał na czytniku, więc go usunęłam z biblioteki. Wystarczy kliknąć na oznaczenie pdf-a prawym przyciskiem myszy i wybrać "usuń..."
Oczywiście decyzję trzeba potwierdzić.
Zastanawiam się, czy przy okazji konwersji z mobi do mobi i przesłaniu potem książki na czytnik, wędrują oba pliki, czy tylko ten "poprawiony". W pierwszym przypadku chyba jednak robię sobie bajzelek na czytniku i niepotrzebnie zużywam pamięć... hmm...
W każdym razie po konwersji otrzymałam plik, który na czytniku już wygląda przyzwoicie i da się go bez większego wysiłku przeczytać (poniżej zrzuty z podglądu Calibre).
Oczywiście nie jest idealny. Wiele osób irytuje formatowanie, w którym akapity nie mają wcięć, za to są oddzielone od siebie wolną linią. Mnie to nie przeszkadza aż tak bardzo, żebym miała się bawić w dalsze przeróbki.
I na koniec pliki dodane na czytnik:
A pdf-a już usunęłam :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz