poniedziałek, 11 listopada 2013

koniec sezonu

Miało być o "Millenium", a będzie o... zobaczymy.
Powędrowałam ja wczoraj z Córką na przystań. Córka poddała się testowi sprawności, a ja po tymże jej teście wzięłam udział w zebraniu Zarządu Klubu z rodzicami. Byłam pełna obaw po informacji o wykupieniu terenu wokół barkowiska pod budowę hotelu. Nie uspokaja mnie, że właściciel firmy jest żeglarzem i byłym komandorem klubu żeglarskiego. Przyszłość jest niepewna, a po przejściach AZS-owych, stwierdzenia "jesteśmy dobrej myśli" mnie nie przekonują. Nawet kiedy pytałam, kiedy spodziewają się wyprowadzki, zasypywał mnie grad nic nie znaczących słów, chociaż gdzieś tam pojawiło się stwierdzenie, że właściwie w każdej chwili. No cóż informacja jest cennym dobrem i jej się byle komu nie udostępnia.
Potem zeszło na bieżącą pracę klubu. Że rozpoczęcie treningów się opóźnia. Znowu, bo rodzice... Nie wytrzymałam. Chciałam powiedzieć, że to naprawdę nie tak trudno powiedzieć personalnie "Tomek, Andrzej, Krzysiek, w sobotę punkt jedenasta spotykamy się przy hangarze i wodujemy ponton". Nikt się nie wykręca od pracy, wystarczy wyznaczyć zadania, a nie czekać, że ktoś się domyśli, co ma robić... Ale zdążyłam powiedzieć tylko "słuchaj Wojtku..." (dla oddania sprawiedliwości: to złoty człowiek Klubu, przychodzi pierwszy, wychodzi ostatni, tyra jak wół, niestety raczej nie ma talentów organizacyjnych, więc każdy się musi domyślić, co zrobić, ja zwykle domyślam się źle... co nie zmienia faktu, że darzę go szacunkiem i pewnego rodzaju podziwem), a potem posypała się lawina. Wtrącił się Trener - stary wyga - i sprowadził mnie do parteru. Początek troszkę nie wyszedł, bo trudno powiedzieć, że się nie pojawiamy na przystani, ale potem okazało się że musimy nad Córką roztaczać szczególną opiekę siedząc sobie na kocyku z boczku, poprosiłam o wypowiedź bez złośliwości. Cóż złośliwości wykluczają merytoryczną rozmowę na tematy zasadnicze, są małostkowe i personalnie deprecjonujące, ale nic to, przełkęłam choć z trudem. Potem padł argument, który odebrał mi mowę dosłownie i głos w dyskusji całkowicie. "Bo wy nie płacicie składek". "Jak to nie?! Płacę co miesiąc." "No nie wiem, specjalnie sprawdziłem, macie duże zaległości. 450zł." Zszokowana, sprowadzona do parteru, pozbawiona głosu i zwyczajnie poniżona, zamilkłam. Przez resztę spotkania zastanawiałam się, jak to q... możliwe... Pozostali łypali na mnie, bo wiadomo: nie płaci, to co się stawia. I w ogóle czemu nie płaci, oszustka, złodziejka...
Zatrzymałam Trenera po spotkaniu, powiedział mi, że jest złośliwy, bo jest już stary i ma prawo. Ale nie byłam zainteresowana tymi tłumaczeniami, tylko 450 zł na minusie z naszej strony na koncie Klubu. Prezes pokazał listę, ups jest nie 450 a 300, czyli 2 miesiące, a nie 3 niezapłacone. Pytam, które 2, skąd to się wzięło, może jakiś marzec, za który uznali, że trzeba zapłacić, a przecież zajęcia się 8ego kwietnia bodaj zaczęły. Może listopad, bo wpłaciłam w piątek dopiero, więc na pewno się nie zaksięgowały... "Och nie wiem, mniej więcej po kolei wpisywalem, bo ręcznie tabelkę robiłem". Prezes wyszedł, Trenera głód nikotynowy i moja obecność wypędziły na zewnątrz. Zebrałam się jak zbity pies i pojechałam do domu porządki w finansach robić... Cóż się okazało? Rzeczywiście nie wpłaciłam w lipcu i sierpniu. O sierpniu wiedziałam, zrobiłam to świadomie, bo treningi się nie odbywały od połowy lipca do prawie końca sierpnia, czyli przez przeszło miesiąc. Córka w rozjazdach była przez całe wakacje, a ja przez to zakręcona strasznie. Niestety lipcowa wpłata wypadła mi z głowy. Byłam pewna, że zapłaciłam. Co za głupota, że przed zebraniem tego nie sprawdziłam... Przeprosiłam grzecznie mailowo, dopłatę poczyniłam, po czym mnie zastopowało. Listopad przez ostatnie 2 lata nie był płatny. A ja zapłaciłam. Czyli wychodzi, że mamy nadpłatę, chyba... Wszystko zależy od interpretacji. Więc czekam na odpowiedź.
Cóż powiedzieć: można podziwiać bardzo sprawne zagranie. Nie jest nieprawdopodobne, że we wrześniu, ani w październiku nikt nam nie powiedział: "macie niedopłatę za lipiec", bo było wygodne wyciągnięcie tego faktu publicznie w listopadzie. Ja się zamknęłam, a do innych poszedł wyraźny sygnał: "nie zadzierajcie ze mną, gracie na moich zasadach albo wcale". A ja to powinnam wiedzieć doskonale.

Co do mnie, z pełną świadomością, że zawaliłam, powiem tak: Ani wiek, ani pozycja nie tłumaczy publicznego upokorzenia drugiego człowieka.

Wygląda na to, że sytuacja może się jednak zmienić na lepsze. Treningi wreszcie będą treningami. Może. O ile będzie gdzie pływać.
Mietków jest fajnym pomysłem. Niestety nie może tam pływać nic z silnikiem zgodnie z rozporządzeniem wojewody dolnośląskiego. Zaczęto się zastanawiać, kto ma dojścia do wojewody... A ja nie odważyłam się już zapytać, czy na pewno trzeba szukać dojścia, czy może zacząć od oficjalnej prośby uczynienia wyjątku w rozporzadzeniu na potrzeby szkolenia dzieci. Ciągle żyjemy w komunie, w której wszystko trzeba załatwiać i kombinować?


Nowy Trener posługuje się językiem angielskim. I ma tłumacza. Córka zgłosiła, że tłumacz mówi więcej niż powiedział Trener. Ma go słuchać, czy nie? Trener, to trener. Autorytet. Chciałam zapytać, czy dałoby się sprawdzić, czy dzieciaki na pewno wymagają tłumaczenia. Chyba wszystkie w szkole lub prywatnie uczą się angielskiego. Nie odważyłam się. Chociaż podstawy były. Vincent przedstawiał program szkoleniowy po angielsku. Prosto i zrozumiale. Tłumacz tłumaczył i ciut się zagalopował. Trener zapytał "przetłumaczyłeś, czy powiedziałeś już to, co zamierzałem powiedzieć?" Chwila konsternacji. Wyrwałam się, że owszem powiedział więcej... I podpadłam również tłumaczowi, bardzo ważnej osobie w Klubie, skądinąd bardzo zaangażowanej i solidnie wspomagającej Klub.


Może jestem pozbawiona instynktu samozachowawczego? Wredna, roszczeniowa mamuśka. Rozmawiam na brzegu z rodzicami. Generalnie się zgadzamy: treningów po prostu nie ma. Zajęcia rozwlekają się w czasie bez żadnego uzasadnienia. Dzieci więcej czasu spędzają grając w piłkę niż pływając, czy się czegoś ucząc, zresztą bez nadzoru trenerskiego, wszystko pod pretekstem czekania na wiatr. Marnuje się masę czasu. Dyscyplina jest żadna i zdyscyplinować tych młodych jest coraz trudniej. Nikt tego głośno nie mówi. Jak w szkole... Ale może idzie nowe?
Co będzie, jeżeli Córki nie zakwalifikują do treningów z nowym trenerem?


Jeszcze filmik na deser, nieco melancholijny, ale z ładną muzyczką. Udostępniony na YouTube. Przyjemny.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz