Post "Czytanie" przerwał mi pisanie o najnowszej książce Krajewskiego...
Jakkolwiek zakończenie w poście wydaje mi się przesadzone - czytanie jeszcze ciągle siarą, mam nadzieję, nie jest - o tyle opis zjawiska jest przerażający. Być może jest tak, że musimy w krótkim czasie przyswoić dużo informacji lub para-informacji, stąd skupienie na krótkich tekstach i ewentualna konieczność linkowania do kolejnych krótkich tekstów. Nie ma czasu na smakowanie słowa, zastanawianie się nad treścią, znaczeniem, konotacjami. Prawdopodobne subtelne aluzje stają się nieczytelne, wszystko musi być szybsze, mocniejsze, wyrazistsze, dosadniejsze. Zastanawialiście się kiedyś nad filmami? Obejrzałam niedawno z Mężem "Top Gun" i "Gliniarza z Beverly Hills". Kiedyś solidne kino z dynamiczną akcją. Teraz wydały nam się nudnawe, powolne. Nadmiar bodźców otępia i jednocześnie powoduje głód kolejnych. Szybciej, mocniej, więcej... Teksty również muszą być krótkie, opatrzone obrazkiem i najlepiej mieścić się na ekranie smartfona.
Moja praca polega między innymi na udzielaniu informacji, najlepiej mailem właśnie, bo ślad pozostaje. Coraz częściej w odpowiedzi dostaję pytania o aspekty już poruszone, a czasem wręcz jednoznacznie wyartykułowane, jak pytanie o cenę biletu, która została już podana na końcu maila. Zdarzyło mi się, że pasażer (i to z grupy frequent flyers) przysłał mi zapytanie o koszty zmiany biletu w odpowiedzi na maila, w którym kapitalikiem wpisałam "zmiana niedozwolona nawet za opłatą", a potem zarzucił mi, że go o tym nie poinformowałam, kiedy bilet kupował, a wszystko nad moją informacją, przypomnę: wpisaną wielkimi literami.
Długie maile są ogólnie mało pożądane, zapewne tak samo jak długie posty. Zostanie przeczytany co najwyżej pierwszy akapit, ale pociągnę dalej. Czytanie to jedno, a hierarchizacja to zupełnie co innego. Z tą kwestią zmagamy się często w rozmowach z Córką. Drążenie tematu, szukanie alternatynych źródeł, czy choćby posłuchanie innych opini jest dla młodego pokolenia bolesne. Szkoła podsuwa gotowce, wiedzę sprawdza testami. Na myślenie nie ma miejsca. Z drugiej strony to nauczyciel przekazuje wiedzę, więc nie podważa się informacji podanych przez niego, nie sprawdza się. Rodzic to upierdliwiec, który się czepia (dla nauczycieli zresztą też). U ucznia, jak u wspomnianej studentki hierarchia jest prosta: najwyżej stoi ten, od którego można się spodziewać największych korzyści. Samo życie. Uniwersyteccy wykładowcy mają takich studentów, jakich wypluła szkoła. A szkoła... to temat na kolejne posty... Jak zresztą czytanie.
A narazie kilka dawnych, jeszcze czerwcowych obrazków.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz