wtorek, 29 kwietnia 2014

Przeglądając promocje

Zainteresowała mnie dziś promocja na "Unicestwienie". Książka wydana przez Otwarte, a więc dostępna wyłącznie na Woblinku. Przy okazji "lepiejów" pytałam zresztą, kiedy premiera e-booka, odpowiedzieli, że dziś i proszę jest. Nawet w promocji, z której nie skorzystam, bo po promocji będzie ciut taniej... z kodem oczywiście.
http://woblink.com/e-book,unicestwienie-jeff-vandermeer,12626
Szczególnie mi się nie spieszy... Papier przy dobrych wiatrach da się kupić za 16,16 zł. Ech...

Bardzo pozytywnie zaskoczyło mnie Nexto. Obejrzałam newsletter, popatrzyłam na ceny... Czyżby Nexto wracało do gry? Całkiem fajny newsletter, konkretne promocje. To lubię.
Nie pamiętam, żeby gorące nowości pojawiały się w Nexto w najniższych cenach, a tu np. "Wszechświat kontra Alex Woods" za 17,90 zł... tylko do północy.

poniedziałek, 28 kwietnia 2014

po-woblinkowy lepiej już na półce

i czeka na swoją kolej...
Pewnie nawet trochę poczeka, bo apetyt na czytanie rośnie, książek przybywa, ale czasu niestety nie. I dlatego powstrzymałam się dziś przed zakupem "Potęgi mitów", choć jako żywo temat mnie interesuje...
Przy e-czytaniu zmieniła się jeszcze jedna rzecz: czytam więcej nowości.
Chociaż teraz akurat nienowa rzecz na tapecie. I już widzę, że polecać będę.

sobota, 26 kwietnia 2014

Lepieje z Woblinka


Ha, no tego się nie spodziewałam. Jestem skrajnie niekonkursowa, ale wysłałam lepieja na konkurs wielkanocny Woblinka i Rebisu (a co mi tam) i hurra! mam dostać książkę wydaną przez Rebis. Jako, że rozrywkowego Żelaznego Druida od dawna mam skompletowanego, Bobby Dolar jeszcze nie ma kontynuacji, "Zoo City" czeka na swoją kolejkę, a Monsa Kallentofta muszę najpierw wypróbować, zanim rzucę się na kolejne części, postanowiłam postawić na klasykę, a dokładniej na Philipa K. Dicka.
"Diunę" Herberta odrzuciłam, bo parę lat temu dość mocno mnie zmęczyła i choć mi się podobała, raczej do niej nie wrócę. Tak więc Dick pozostał sam na placu boju.
Niestety przegapiłam "Ubika" za 8 zyli na zabugowanych swego czasu ebookach.Allegro... Teraz mam okazję skorzystać z giga okazji, czyli książki za free. Moja zdolność decyzyjna zdechła po utworzeniu listy:

Wbrew wskazówkom zegara

Blade runner. Czy androidy marzą o elektrycznych owcach? (mamy w pięknym wydaniu na półce, ale to cegiełka i w twardej oprawie...)


No i co tu wybrać?

A czytnik został zgarnięty za:
"Lepiej lepić jest lepieje,
niźli "Kiepskich" śledzić dzieje."
:)

piątek, 25 kwietnia 2014

Lauren Beukes: "Lśniące dziewczyny"



Świetna książka. Przerażająca również, ale bardzo dobrze skonstruowana, choć czy perfekcyjnie - nie wiem, musiałabym przeczytać raz jeszcze. Patchworkowa konstrukcja układa się w spójną historię psychopaty wędrującego w czasie i jego ofiar: jedynej która przeżyła i tych, którym przeżyć się nie udało.
Nie jest to elegancki kryminał, ale też i nie horror epatujący obrzydliwym realizmem zbrodni, choć niektóre sceny są krwawe, brutalne, a do tego bardzo emocjonalne, co sprawia, że włosy się jeżą na całym organizmie. Nie jest to również fantastyka, choć od przeskoków w czasie kręciło mi się w głowie: od czasów wielkiego kryzysu, do prosperity z początków XXI wieku. Tylko miejsce stale to samo - Chicago. Ostrożnie powiedziałabym: thriller fantasy. Wart uwagi.
Tylko okładka niezbyt mi się podoba.

Lauren Beukes
Lśniące dziewczyny
tyt. oryginału: "The Shining Girls"
przekład: Katarzyna Karłowska
Wydawnictwo Rebis, marzec 2014
w wersji papierowej 416 stron
9/10

John Boyne - "Spóźnione wyznania"

Ta książka to jatka... Bardzo ładnie napisana, przykuwająca uwagę, wciągająca... ale, powtórzę, jest emocjonalną rzeźnią.
Akcja rozgrywa się na dwóch planach czasowych, a zamyka trzecim: 
1919 rok - Tristan Sadler spotyka się z siostrą Willa, przyjaciela z oddziału, żeby oddać jej listy, które pisała do brata. Spotkanie jest pretekstem do opowieści o Tristanie z 1916 roku, który zaciąga się do wojska, przechodzi krótkie szkolenie i walczy we Francji. Tristan z 1919 roku jest niesamowicie dojrzały, właściwie wypowiada się i zachowuje jak starzec, z nieprawdopodobnym dystansem do całego świata. Ten świat z 1919 roku próbuje iść naprzód, zainteresować się przyszłością. Jednocześnie ten świat nie radzi sobie z grozą wojny, z młodymi ludźmi, którzy przeżyli wojenne piekło, a nie ma nikogo, kto mógłby się odnieść do ich przejść i pomóc im się odbudować.
1916 rok - Tristan jest już częściowo ukształtowany przez to, co przeszedł mając 16 lat, przez totalne odrzucenie spowodowane tym, kim jest. Zaciąga się do wojska, zawyżając swój wiek. Od dawna jest samodzielny. W czasie szkolenia staje się żołnierzem. We Francji jest brud, błoto, szczury, wszy, śmierć, totalne szaleństwo i upodlenie. Z 20-osobowego oddziału Tristana przeżyło 2, ale żaden z nich nie ocalał.
Tristan z 1979 roku wydał mi się niepotrzebnym i niestety mało wiarygodnym dodatkiem, ale może konieczne było spięcie jakąś klamrą całej historii.
Przeplatające się opowieści tworzą spójny obraz Anglii z początków XX wieku, która nie jest przyjaznym miejscem i czasem dla kogoś takiego jak Sadler. Autor ogromny nacisk położył na emocje i jestem pełna podziwu z jakim taktem, wyrozumiałością i dystansem opisywał nawet te najgorsze. 
Jak dla mnie bardzo dobra książka, choć skończyłam ją czytać kompletnie wymięta.

I jeszcze cytat, który mnie zatrzymał ze względów czysto społecznych: "Ja na przykład nie mogę głosować. Będę mogła dopiero, kiedy skończę trzydzieści lat. I jeżeli będę prowadziła gospodarstwo domowe. Albo będę żoną człowieka, który prowadzi gospodarstwo domowe. Albo będę absolwentką wyższej uczelni." 

John Boyne
Spóźnione wyznania Tristana Sadlera
tyt. oryginału: "The Absolutist"
przekład: Adriana Sokołowska-Ostapko
SIW Znak, Kraków, 2014
352 strony w wydaniu na papierze
9/10

a w gimbazie...

Otrzymałam wczoraj (a wraz ze mną zapewne wszyscy rodzice dzieciaków z klasy Córki) takiego oto maila: "Szanowni Państwo, postanowiłam do Państwa napisać i wyjaśnić pewną kwestię związaną z nauką w gimnazjum. Po pierwsze w szkole realizujemy podstawę programową a nie przerabiamy podręcznik. Dzieci nie umieją się uczyć, nie rozumieją, że aby otrzymać ocenę bardzo dobrą z np. klasówki należy korzystać z wiedzy nabytej na lekcji, przeczytać podręcznik, zrobić zadania ze zbioru zadań itp. Ważną rzeczą jest także to, iż treści z początku klasy pierwszej muszą pamiętać na koniec klasy trzeciej (w klasie trzeciej jest egzamin). W każdym momencie mogę zapytać dziecko z materiału już przerobionego parę miesięcy wcześniej. Kartkówki są jak odpowiedź ustne i nie muszą być zapowiadane. Moją dobrą wolą a nie obowiązkiem jest wpisywanie kartkówek do librusa. Jedynie sprawdziany całogodzinne powinny być zapisane z tygodniowym wyprzedzeniem w dzienniku elektronicznym. Dzieci otrzymują słabe oceny 1 i 2 takich ocen nie wstawiałam nigdy uczniom naszego gimnazjum jest to dla mnie zaskoczenie. Dzieci są bardzo głośne na lekcji i wzajemnie sobie przeszkadzają co utrudnia mi prowadzenie lekcji oraz im skupienie uwagi. Co poniektórzy próbują wykrzykiwać do mnie co im się nie podoba takie zachowanie jest niedopuszczalne. Pozdrawiam"
Bardzo, bardzo dużo w tym emocji... złości? bezradności?
Kilka godzin wcześniej Córka opowiedziała mi historię kartkówki, która jakoby zawierała pytania z materiału "nieprzerobionego" w klasie. Ano klasa jest podzielona na 2 grupy i raz w tygodniu lekcje odbywają się w grupach, a raz całą klasą. Dzielone lekcje z kolei są w inne dni tygodnia dla każdej z grup i tak się zdarzyło, że w połówce klasy jakieś zajęcia zwyczajnie wypadły. Wygląda na to, że młodzi nie poradzili sobie z wyjaśnieniem problemu, skupiając się na mitycznych 3 lekcjach do tyłu na kartkówkach, a nauczycielce nie starczyło cierpliwości albo chęci, żeby dociec zasadniczej kwestii. Jak słusznie zauważyła Córka, przy takiej postawie, równie dobrze mogła im zrobić sprawdzian z materiału dla III klasy i (to już mój dodatek) ponarzekać, jakie to z nich głąby. Ciekawe, że inna nauczycielka, wysłuchała uczniów i skierowała ich do wychowawczyni, która dodatkowo pełni funkcje szkolnego rzecznika praw ucznia.
Wyjaśnianie Córce, że nauczyciel może zrobić karkówkę, kiedy chce i, ponieważ uczniowie muszą znać materiał już "przerobiony" przynajmniej do końca nauki w szkole, może ona dotyczyć pojęć nawet znanych z podstawówki. Jednakże, i tu się będę upierać, nie może obejmować materiału jeszcze nie wprowadzonego, niezależnie od tego, czy dotyczy to całej klasy, czy połowy. Nauczyciel może pewnie nakazać samodzielne opracowanie tematu i potem sprawdzić poziom opanowania lekcji, ale Córka twierdzi, że takiego polecenia nie było (albo go nie pamięta i tu dostaję cholery).
Nie ukryłam, że szlag mnie trafił już od tego "wyjaśnić pewną kwestię związaną z nauką w gimnazjum". Jakby to gimnazjum to nie wiadomo jakie wysokie progi były. A przecież gdyby jakiś idiota nie wpadł na pomysł wyodrębnienia gimnazjum, całe to młodociane towarzystwo grzecznie siedziałoby w podstawówce, nie miałoby problemu z dziurą programową i procesami grupowymi.
ciąg dalszy zapewne nastąpi...

środa, 23 kwietnia 2014

Światowy Dzień Książki

Oczekiwałam, zrezygnowałam z bardzo dobrych promocji w Święta i... kicha. Czatowałam do północy, bo wydawało mi się, że najwięksi gracze od razu coś wrzucą. A tu cisza.
Owszem, pojawiły się konkursy Woblinka i Lubimy Czytać z czytnikami do wygrania. Również Virtualo zorganizowało konkurs o czytnik i kody na zakupy. Ale konkursy nie dla mnie. 
Woblink zaproponował kody na rabat 40% na co bądź. I była to jedna z najlepszych promocji, z której i tak nie skorzystałam. Moim zdaniem lepiej wypadła fabryka.pl z hasłem "e-book też książka" i z rabatami sięgającymi 50% (ciągle jeszcze się zastanawiam nad "Malowanym człowiekiem") i ebookpoint.pl z ofertą 2 e-booki w cenie jednego (skorzystam za dni kilka i pewnie Córce coś nabędę drogą kupna z Naszej Księgarni). 
Kompletnie zaskoczyły mnie ebooki.Allegro - tu nikt nie zauważył Dnia Książki.
A póki co biorę udział w 7 kolorach majówki w Nexto.pl, no i oczywiście w największym święcie książki, czyli BookRage. I wystarczy. Za dużo pokus być też nie może.
Empik tradycyjnie ma 3 książki papierowe w cenie 2, Bonito.pl włączyło rabaty do 30%, a Matras 25%. Rozbawiło mnie Notabene (teraz w romansie z Fabryką, czyli dawnym Światem Książki), które oprócz rabatu, proponowało za zakup książek za więcej niż 49 zł, torbę z nadrukiem "Nie jestem statystycznym Polakiem, czytam książki". Kasy i miejsca brak, więc stłumiłam odruch wybierania kolejnych czytadeł...

wtorek, 22 kwietnia 2014

zwyczaje czytelnicze

Z niecierpliwością czekam na jutro. Światowy Dzień Książki to od lat pretekst, by kupić kilka książek. W tym roku raczej elektronicznych. Tak bardzo liczę na niespotykane okazje, że zrezygnowałam ze świątecznych zakupów w Publio, chociaż niektóre książki za 9,90 zł wydały mi się nadzwyczaj atrakcyjne. Inna rzecz, że preferując Woblink, ostatnio przede wszystkim u nich robię zakupy. Tak oto zmieniają się zwyczaje ;)
Zaglądam do księgarń i książkowych portali: może pojawi się jakaś promocja wcześniej, albo dodatkowe rabaty, e-booki do pobrania... I tak trafiłam na artykuł o (dziwnych) nawykach czytelniczych na Lubimy Czytać. Mało dziwne te nawyki, ale zastanowiłam się jakie mam sama i jak się zmieniły po niemal całkowitym przejściu na czytnik.
Przede wszystkim moje tradycyjne książki po przeczytaniu wyglądają jakby nikt do nich jeszcze nie zajrzał (zwykle), w przeciwieństwie do książek, czytanych przez Męża (te wyglądają na przeżute), ale swego czasu zaznaczałam ołówkiem fragmenty, które szczególnie przypadły mi do gustu. Do tego zwyczaju mogłabym wrócić na moim PW2, ale niestety do tej pory nie nauczyłam się korzystać z zaznaczeń. Tu pojawia się też przewaga książki tradycyjnej nad e-bookiem: na papierze łatwo odszukać cytat, bo zapada w pamięć, gdzie się mniej więcej znajduje. Chociaż z drugiej strony w e-booku jestem w stanie wyszukać go, jeśli zapamiętam jakieś kluczowe słowa, czy sformułowania.
Niewątpliwie dziwactwem, i to przekazanym Córce, jest czytanie niemal wyłącznie własnych książek (Mąż trzyma się własnych z racji wspomnianego już "przeżuwania" papieru) i niechęć do rozstawania się nawet z tymi gorszymi. No tu e-booki są błogosławieństwem: nie zajmują miejsca, nie mogę ich odsprzedać, a jak już kupię, to je po prostu mam na wirtualnej półce. Tylko kasy niestety ubywa.
Czytam wszędzie. Od kiedy mam czytnik, który błyskawicznie pokazuje mi stronę, na której skończyłam książkę, czytam w każdej możliwej chwili, da się nawet w kolejce do kasy w Biedronce ;-) i widzę, że moja rodzina też tak ma. Zrezygnowałam natomiast z czytania w wannie, ale ponieważ Mąż i Córka nie wytrzymali bez książki w kąpieli, już mam patent na trochę bezpieczniejszą lekturę: woreczek strunowy. O dziwo dotyk w PW również działa.
Książki wydawane są teraz naprawdę ładnie, lubię w księgarni dotknąć okładki: miewają różne faktury, tłoczenia. Lubię też zobaczyć książkę, którą akurat czytam, czy mam przeczytać: czasem zaskakuje mnie jej objętość.
Nagminnie podglądam też zakończenia. I co tu dużo gadać, czytnik mi tego nie ułatwia, bo tak naprawdę nigdy uczciwie nie usiadłam, żeby nauczyć się nawigacji i poznać jego możliwości. Zawsze obawiam się, że nie trafię w miejsce, które akurat czytam...
No i tyle. Oby otworzył się jutro woreczek z promocjami.
Ach, na pewno będzie nowy BookRage, z którego oczywiście skorzystam, chociaż Żuławskiego pobierałam już z Wolnych Lektur z poprawkami od quirisa, a czytałam wiele lat temu...


poniedziałek, 21 kwietnia 2014

sos tatarski

W Wielkanoc niezbędny, bo idealny do jajek i wędlin... A idzie to tak:
Drobno pokroić:
 * grzybki marynowane (najlepiej leśne, pieczarki tak dobrze nie wypadają)
 * ogórki kiszone
 * szczypiorek
 * opcjonalnie zetrzeć zielony ogórek (w tym roku moja mama zrobiła również ze świeżym ogórkiem i też super wyszło)
Zalać to wszystko śmietaną (zgroza, prawda? ale w imię zachowania smaku, nie odważyłam się użyć jogurtu), dodać trochę majonezu i odrobinę tartego chrzanu. Sos jest najlepszy, gdy się trochę przegryzie.


niedziela, 20 kwietnia 2014

mazurek bez jaj

Jako że Święta, popełniłam mazurek, tym razem z nadzieję, że Córka raczy spróbować, a więc bez jajek. Inspiracją był mazurek brzoskwiniowy z "Trochę innej cukierni", który zmodyfikowałam, no cóż, trochę bardzo, ale idea pozostała razem z wiarą, że nawet bez jaja może być smacznie.
Najpierw ciasto:
  * duży kubek mąki
  * masło klarowane tak ok. 200g
  * 2 łyżki golden sirup (w oryginalnym przepisie jest miód)
  * 50 g rozdrobnionych dodatkowo migdałów w płatkach
  * kapka mleka
Ciasto wyrobiłam najpierw robotem, a dokończyłam ręcznie. Rozwałkowałam na grubość ok. 7 mm. Piekłam w temperaturze lekko ponad 200 stopni przez 15 minut. I nawet nie przypiekłam, co jest u mnie niezwykłe.
Blaszka była duża dość, wykorzystałam połowę ciasta.
1/4 blatu posmarowałam dżemem teściowej. Dżem bardzo smaczny i w pięknym czerwonym kolorze był chyba z różnych owoców, ale zawierał też maliny - takiego na przyszłość nie polecam, bo pestki zgrzytają w zębach ;-) Na warstwie dżemu położyłam kolejną 1/4 ciasta, a wierzch posmarowałam gotową masą krówkową (kajmakową) i ozdobiłam płatkami migdałowymi.
Mnie osobiście mazurek baaardzo smakuje - uwielbiam maślane ciasteczka i masę krówkową, więc dla mnie niebo w gębie... Moja mama uznała ciasto za zbyt maślane, mąż powiedział "może być", co uznałam za komplement. Córka jeszcze nie raczyła spróbować.
Została mi jeszcze połowa ciasta. Drugi mazurek będzie pewnie prostszy: bez dżemu. Zapewne pożrę go sama i znowu będzie kilka zbędnych kilogramów do przodu, za to endorfin co niemiara.

środa, 16 kwietnia 2014

no to woblink stableciał

To już uzależnienie: niemal codzienne wejście do internetowych księgarń uczciwie trzeba tak nazwać. Przed totalnym upadkiem trochę mnie broni przegląd promocji w Świecie czytników, ale czasem i w środku nocy mnie przygna, żeby sprawdzić jakąś okazję dnia. Inna rzecz, że zdarzyło mi się nie upolować fajnej książki za bezcen, bo postanowiłam walczyć z nałogiem ;)
Dziś w obliczu opóźnienia informacji promocyjnych sama zaczęłam przeglądać oferty zaczynając od księgarni, która od dłuższego czasu jest moim numerem 1 (do tego stopnia, że "Kronikę wykrakanej śmierci" kupiłam u nich, chociaż w ebookpoint była odrobinę tańsza) - czyli do Woblinka. Zmiana rzuciła mi się po oczach od razu, choć stylistyka nie została zmieniona. Woblink zrobił się banerowy i jak nic przyjaźniejszy macaczom ekranów. Ogólny wygląd bardzo się nie zmienił oprócz skulfonienia całości, więc pewnie za bardzo narzekać nie będę, szczególnie, że ostatnio na Operze strona wyglądała mało ciekawie. Główny baner z promocjami wreszcie można przewinąć strzałkami (wcześniej męczyłam się z jakimś  irytującymi kropeczkami, choć nie wykluczam, że wcześniej tego nie przyuważyłam).
Wyszukiwanie nieco się zmieniło. Wydaje się, że będzie więcej możliwości, ale nie rozumiem czemu kategorie i wydawnictwa nie są ułożone alfabetycznie.
Nowością są przedziwne odznaki, jak dla dzieci w podstawówce. Jeżeli Woblink tak mocno idzie w społecznościówkę, to życzyłabym sobie, żeby oprócz (zamiast) avatara można było ustawić własny nick - niekoniecznie chcę, żeby ewentualne recenzje czy komentarze pojawiały się podpisane moim imieniem i nazwiskiem. Nie należę do pokolenia, które by chciało całą swoją aktywność w necie połączyć z FB czy innym tego typu portalem. Avatara jednakowoż pewnie sobie dodam ;)
Powyższe to drobiazgi, ale są rzeczy, które wydają mi się absolutnie do poprawki, jako mało intuicyjne. W dalszym ciągu po zalogowaniu do własnej biblioteczki dostaje się przez kliknięcie swojej nazwy użytkownika.  Na poziomie wejścia do biblioteczki jest wejście do schowka, czyli trzeba wypróbować, poklikać i się nauczyć. Mało to intuicyjne. Niby naturalnie schowek jest przy koszyku, ale wygodniejsze byłoby wejście do schowka albo do biblioteczki przez kliknięcie (tapnięcie, czy co tam) stosownej ikony. Nawet jeśli w danym momencie nie jestem zalogowana, to zarówno "schowek" jak i "moja półka" mogłyby w pierwszym etapie kierować do okna logowania.
Cóż jeszcze? Nie umiem dodać książki do schowka inaczej jak przez koszyk, a chętnie trzymam tam książki, bo przy logowaniu otrzymuję komunikat o zmianach cen obserwowanych publikacji, a to ogromna zaleta woblinkowego schowka.
W dalszym ciągu nie widzę blokowania zakupu książek, które już są na półce. Nie wiem, czy to problem ewentualnych niezgodności przy opcji zakupu na prezent.
Bardzo podoba mi się akcja bumerang i mam nadzieję, że Woblink z niej nie zrezygnuje. Kod w zanadrzu jest idealny w przypadku pożądanie budzących nowości albo nagłych zachciewajek.

niedziela, 13 kwietnia 2014

Alexandra Bracken: "Mroczne umysły"



Muszę się w końcu oderwać od Córki książek ;) choć to troszkę trudne - tyle emocji siedzi w nastoletnich bohaterkach...
"Mroczne umysły" połknęłam w chwilę. Nie sposób było się od niej oderwać. Co wyróżnia tę kolejną dystopię? Ano wiadomo, dlaczego Stany są w opłakanym stanie, nie wyrywa ich zupełnie z międzynarodowej społeczności, nie wrzuca czytelnika w środek niezrozumiałego świata.
Wyróżnia ją również bohaterka - najpierw zdezorientowane dziecko, w końcu zdecydowana nastolatka. Trochę może niespójna, ale dająca się lubić i wreszcie niebluszczowata.
W Stanach szerzy się choroba, która zabija dzieci ok. 10-letnie. Przeżywają nieliczne. Te, którym udało się uniknąć śmierci, zaczynają objawiać niezwykłe zdolności. Ale tych zdolności dorośli się boją i nic dziwnego, bo niektóre bywają niebezpieczne, więc zamykają dzieci w obozach. I tu już jest horror. Dzieci dzielone są według swoich zdolności: zieloni są niezwykle inteligentni, są też niebiescy, znacznie groźniejsi - żółci i czerwoni, oraz najniebezpieczniejsi - pomarańczowi, skazani właściwie na śmierć. Bohaterka, Ruby, zostaje przywieziona do obozu w dniu swoich 10ych urodzin. Jest oczywiście pomarańczowa, ale udaje jej się ukryć wśród zielonych. W obozie jest koszmarnie, ale kiedy udaje jej się uciec, okazuje się, że na wolności jest równie, a może nawet bardziej niebezpiecznie.
Ruby przebywa drogę od kompletnego zagubienia do próby ustalenia priorytetów i uświadomienia sobie, że przy jej zdolnościach (choć oczywiście uważa się za monstrum, vide "Dotyk Julii" z przyległościami, a "Dar Julii" już w maju) nie może stać z boku i musi się zaangażować.
Wartka akcja, żadnych dłużyzn, przez książkę można się dosłownie prześlizgnąć. Jest przyjaźń, jest miłość, no po prostu miodzio, gdyby nie było aż tak przerażająco, bo opisany świat to jeden wielki koszmar.
Ciąg dalszy już jest, ale zapowiada się na dłuższy serial (trylogia co najmniej, a potem jeszcze zapewne nowelki). Chyba zacznę to czytać po angielsku albo poczekam aż autorki wyczerpią temat, bo mnie irytuje zawieszenie historii w niebycie na nie wiadomo jak długo.
Język jest prosty, jak cała historia, ale i tak znalazłam przyjemne zdanie: "Kiedy dziewczyna płacze, nie ma na świecie nikogo bardziej bezużytecznego niż chłopak."

Alexandra Bracken
Mroczne umysły
tyt. oryginału: The Darkest Minds
przekład: Maria Borzobohata-Sawicka
Wydawnictwo Otwarte, Kraków, marzec 2014
seria: Moondrive
w wersji papierowej 456 stron
7/10

eNeMeF: "Akademia Wampirów", "Gra Endera", "Miasto Kości"


Ostatni nasz ENEMEF to nie tylko "Niezgodna", choć ten akurat film był niewątpliwie najjaśniejszą gwiazdą nocy.



Po przeczytaniu "Akademii Wampirów" niewiele spodziewałam się po filmie. I niestety w trakcie dziełka "Akademia Wampirów: Przyjaźń jest wieczna" zgroza ogarniała mnie raz po raz, na zmianę z bezsilnym śmiechem. Oj, kiepski to film. Cały zrobiony pod jedną ładną i zgrabną dziewuszkę (Zoey Deutch), łącznie z dialogami, ale generalnie nie trzymał się kupy i był średnio widowiskowy. W target być może trafiał, bo Córka powiedziała, że nie był taki ostatni. A ja bolałam nad tym, że na męskiej części obsady się nie da się oka zawiesić. Nawet tego filmidełku zabrakło.


O "Grze Endera" już pisałam i nie zmieniłam zdania: film nie oddaje sensu książki, za to jest widowiskowy, aż żal, że nie w 3D. Muzyka przykuwa uwagę.





"Dary Anioła: Miasto Kości" jest niezłą adaptacją całkiem przyjemnego młodzieżowego czytadła. Oczywiście z wypłaszczoną fabułą i przyciętymi wątkami, ale generalnie zachowującą klimat i sens powieści. Film efektowny i barwny. Z dramatycznymi scenami wywołującymi ochy i achy... Do obejrzenia nawet z przyjemnością.



sobota, 12 kwietnia 2014

Tad Williams: "Brudne ulice nieba"



Całkiem udane urban fantasy z aniołem w roli głównej. 
Bob Dolar (z anielska zwany Dolorielem) mieszka na ziemi, ma ciało, nie ma skrzydeł i jest niebieskim adwokatem, a jego rolą jest reprezentowanie duszy w pośmiertnym procesie, w wyniku którego dusza trafia do nieba, piekła lub czyśćca. Na jeden z takich procesów dusza zmarłego nie trafia. Znika. Sąd nie może się odbyć, za to zaczyna się giga zamęt po obu stronach ziemi: w niebie i piekle. A w tym wszystkim miota się Bob Dolar, ścigany na dodatek przez starożytną bestię.
Mógłby być z tego całkiem niezły paranormalny kryminał, ale nie jest. To czego można się domyślić, czytelnik domyśla się szybko i wkurza się tylko, czemu niegłupi w końcu Dolar jeszcze na to nie wpadł. No ale w pobliżu seksownej demonicy, nawet anioł niekoniecznie myśli głową, a nawet całkiem jawnie myśli penisem... A reszta wyskakuje jak diabeł z pudełka i nijak nie trzyma się konwencji kryminału, ale ok: nie jest to kryminał.
Wartka akcja składa się głównie z pościgów, walk i strzelanek, jest też trochę seksu i barowych klimatów. Najciekawsze niewątpliwie są opisy nieba, niestety mało zachęcające, choć pełne szczęśliwości. Opis nieba przypominał mi marsz pokojowych zombie, ale widocznie słusznie, skoro w książce można znaleźć takie oto o dobrych duszach: "...krążą posuwiście tam i z powrotem po Polach Błogosławionych, z osobowością pacjentów psychiatryka nafutrowanych pigułkami szczęścia". Za to anielska hierarchia to już inna, zdecydowanie bardziej interesująca, bajka.
Powieść napisana (i przetłumaczona) prostym, soczystym i zabawnym językiem. Naprawdę uwielbiam takie smaczki wyobrażeniowe: "Z trudem oderwałem wzrok od jego butów, tak lśniących i czarnych najgłębszą kosmiczną czernią, że niemal widać było, jak zaginają się wokół nich linie sił pola grawitacyjnego.
Akcja jest szybka i jednowątkowa (no może dwu-, ale nie sposób się zgubić), bohatera da się lubić. W sumie przyjemna kombinacja dla oderwania się od rzeczywistości.
Oczywiście ciąg dalszy już jest: "Happy Hour in Hell" (ciekawe kiedy ukaże się po polsku, bo po angielsku za dolarka chyba tak szybko nie będzie) i szykuje się opowiadanie: "Sleeping Late On Judgement Day: A Bobby Dollar Novel".

Tad Williams
Brudne ulice nieba
tyt. orygianału: The Dirty Streets of Heaven
przekład: Janusz Szczepański
Rebis, 2014
w wersji papierowej 488 stron
7/10

wtorek, 8 kwietnia 2014

Kevin Hearne - Kronika wykrakanej śmierci + Dwa kruki i wrona


Co tu dużo gadać: stałam się fanką "Kronik Żelaznego Druida". Nawet nie zaczekałam do promocji (na szczęście z kodem na Woblinku promocja jest zawsze :) dzięki!) i kupiłam najnowszą, szóstą już część, kiedy tylko się ukazała. Kolejna lekko, z poczuciem humoru napisana powieść, choć smutkiem napawa mnie fakt, że autor tak szybko morduje kolejnych bogów...
Niewątpliwą niespodzianką była obecność na końcu książki "Dwóch kruków i (jednej) wrony". Nie sądziłam, że opowiadania i nowele szybko zostaną przetłumaczone, a tu proszę... W żadnym opisie nie znalazłam informacji o takim bonusie.
"Dwa kruki i (jedna) wrona" osadzone są w czasie szkolenia Granuaile pomiędzy 4ym a 5ym tomem "Kronik..." i wyjaśniają konieczność zaangażowania się Atticusa w nadchadzący Ragnarök, a przy okazji jak Żelazny Druid radził sobie z pociągiem do swojej uczennicy.
Przyjemna lektura.

Kevin Hearne
Kronika wykrakanej śmierci
tyt. oryginału "Hunted"
Dwa kruki i (jedna) wrona
tyt. oryginału "Two Ravens and One Crow"
przekład: Maria Anna Smulewska-Dziadosz
Wydawnictwo Rebis, marzec 2014
w wersji papierowej 496 stron

niedziela, 6 kwietnia 2014

Veronica Roth - "Zbuntowana"

Zakończenie "Niezgodnej" było nieco nijakie, więc od razu sięgnęłam po "Zbuntowaną". Autorka podejmuje opowieść dokładnie w miejscu i czasie zakończenia pierwszej części. Podobnie jest z 3ą częścią, której premiera zapowiedziana jest na koniec kwietnia.
Wydaje się, że troszkę to niepotrzebne rozwleczenie akcji, ale zapewne na 3 książkach zarabia się lepiej niż na jednej, szczególnie, że powstaną jeszcze pewnie 2 kolejne filmy.
Niestety po wydarzeniach "Niezgodnej" Tris staje się trochę niestabilną i nieco lalkowatą bohaterką. Poznajemy trochę tajemnic Cztery i jego rodziny. Mnóstwo jest opisów symulacji, znęcania się nad głównymi bohaterami i rozterek "kocha, nie kocha" "ufa, nie ufa"... Tę romantycznawą rozwlekłość nieco kompensuje ciekawy obraz frakcji Serdecznych i podzielonych Erudytów. No i duży plus dla autorki: Chicago to nie cały świat, więc co jest za płotem i za farmami Serdeczności? "Zbuntowana" nie daje odpowiedzi na to pytanie, ale jej motywem przewodnim jest poszukiwanie informacji, dla której warto było zdestabilizować system frakcyjny i wszcząć wojnę.
Ogólnie fajne czytadło, bez większej głębi (ale kto by się tego spodziewał), za to z całkiem ciekawą akcją. Mam wrażenie, że lepiej czytać wszystkie części ciągiem, bo podział jest nieco sztuczny.

Veronica Roth
Zbuntowana
tyt. oryginału: "Insurgent"
przekład: Marta Czub, Ewa Ratajczyk
Wydawnictwo Amber, 2012
384 strony w wersji papierowej

sobota, 5 kwietnia 2014

Niezgodna (Divergent)

Kiedy pisałam o książce, stwierdziłam, że to gotowy materiał na film. I faktycznie sprawdził się temat, ekranizacja została zrobiona, rzekłabym, świetnie. Oczywiście musiało polec kilka interesujących wątków (zdumiało mnie absolutne zmarginalizowanie roli Petera), ale zostały wykorzystane najciekawsze elementy. Film bez przesadnych efektów specjalnych, ale widowiskowy. Bardzo podobał mi się zjazd z wieżowca na linie - nie ukrywam, że czekałam na tę scenę w filmie. Przejmujące, bardzo emocjonalnie pokazane symulacje. Najmniej podobały mi się walki. Ale całość robi wrażenie.
Do tego dochodzi dobra, zrównoważona gra aktorów, a sami aktorzy zostali przyjemnie dobrani do ról: ładniutki Theo James jako Cztery i te niesamowicie wielkie oczy Shailene Woodley (Tris), a na dodatek Kate Winslet w roli prawdziwej suki ...


Nie byłabym sobą, gdybym nie zwróciła uwagi na muzykę. Niezwykle energetyzujące kawałki ("Run Boy Run") towarzyszące pojawieniu się Nieustraszonych szalenie mi się podobały. I to będzie kolejny must have, bo Córka zwróciła uwagę na kawałki towarzyszące scenom romantycznym.


Krótko mówiąc polecam jako solidną widowiskową produkcję.

Niezgodna
Divergent

na motywach książki Veroniki Roth
produkcja: USA
premiera:  4 kwietnia 2014  (Polska)  18 marca 2014  (świat)
reżyseria: Neil Burger
scenariusz: Evan Daugherty, Vanessa Taylor

muzyka: Junkie XL
zdjęcia: Alwin H. Kuchler

obsada:
    Shailene Woodley - Beatrice "Tris" Prior 
    Theo James - Cztery 
    Ashley Judd - Natalie Prior
    Jai Courtney - Eric
    Ray Stevenson - Marcus Eaton
    Zoë Kravitz - Christina 
    Miles Teller - Peter 
    Tony Goldwyn - Andrew Prior 
    Ansel Elgort - Caleb Prior  
    Maggie Q - Tori
    Mekhi Phifer - Max 
    Kate Winslet - Jeanine Matthews

piątek, 4 kwietnia 2014

Richelle Mead - Akademia Wampirów

No to zdążyłam przez emenef-em ;) Właśnie prześlizgnęłam się przez "Akademię Wampirów". Generalnie infantylna, chaotyczna kicha. Pod koniec wyłoniło się z tego coś na kształt logicznego obrazu świata, co spowodowało, że może przeczytam kolejne części, żeby sprawdzić, co jeszcze wymyślą dwie stuknięte nastolatki. Wampiry, dampiry, strzygi. Dziwne układy polityczne. Szkoła z internatem... 
Poza tym, czy 16-latki faktycznie myślą tylko o seksie?
Przypomina mi się opowiadanie licealnej koleżanki, która między 1ą a 2ą klasą miała okazję pojechać do Stanów do szkoły językowej (czyli byłyśmy w takim mniej więcej wieku jak bohaterki "Akademii Wampirów", "Niezgodnej", "Delirium"... amerykańskie "sweet sixteen"). Otóż amerykańskie koleżanki zapytały, czy już się przespała z jakimś Chrisem, czy innym Benem. "Dlaczego miałabym to zrobić?" "No bo przecież się lubicie". Dla nas wtedy "lubienie" to jednak było trochę za mało, ale może należałam do gromadki grzecznych, romantycznych dziewczynek...
Chyba muszę pogadać z Córką. Wolałabym, żeby też była grzeczna, choć niekoniecznie tak romantyczna.
A wracając do tematu. Książka rewelacyjna nie jest, ale w target trafia: Córce się podobała, chociaż się dziwiła jak bohaterka może się obściskiwać ze szkolnymi kolegami, chociaż była zakochana... no oczywiście: w nie-koledze.

Richelle Mead
Akademia Wampirów
tyt. oryginału: "Vampire Academy"
przekład: Monika Gajdzińska
Wydawnictwo "Nasza Księgarnia", Warszawa 2010
336 stron w wydaniu papierowym

czwartek, 3 kwietnia 2014

Veronica Roth "Niezgodna"

Już w piątek kolejny enemef pod hasłem ekranizacje. Zestaw filmów akurat dla nastek do robienia "oooo..." (za wyjątkiem "Gry Endera"; swoją drogą, co oni mają z tymi enemefami ekranizacyjnymi, że tak dziwnie dobierają filmy?!), więc urobiłyśmy z Córką głowę rodziny i idziemy...
Z zasady jednak staramy się przeczytać książkę, zanim zobaczymy film, więc sięgnęłam po Niezgodną. Głupio przyznać, ale wciągnęła mnie historia dziewczyny, która nie pasuje do swojego świata - dystopie jakoś fajnie sobie radzą z opisaniem wyobcowania nastolatków...
Po jakimś tajemniczym kataklizmie ludzkość (albo tylko jej część chicagowska) podzieliła się na 5 frakcji: Altruistów, Erydytów, Prawych, Serdecznych i Nieustraszonych. Ci którzy nie pasują do żadnej, stają się bezfrakcyjnymi - żyjącymi w nędzy i upodleniu na skraju społeczeństwa, a ci, którzy pasują do kilku - Niezgodni, powinni nie istnieć. No i oczywiście 16-letnia bohaterka jest takim odszczepieńcem.
Akcja jest prosta, jednowątkowa, nieco schematyczna, a więc przewidywalna, ale wartka i wciągająca. Bohaterka wreszcie nie jest mazgającą się lalą, chociaż chwil słabości jej nie brak.
"Niezgodna" porównywana jest na okładkach do "Igrzysk śmierci". Dla mnie bliżej jej do "Delirium".
Wydaje mi się, że książka jest gotowcem dla filmu plastycznego i bardzo widowiskowego. Oczywiście o ile ekranizacja nie zostanie schrzaniona jak "Intruza"... Zobaczymy...

Veronica Roth
Niezgodna
tyt. oryginału: "Divergent"
wyd. Amber, 2012
352 strony